XX Szkolna Wyprawa w Tatry
Pięknie nas góry obdarowały w czasie jubileuszowej XX Szkolnej Wyprawy w Tatry. Nie dość, że zaprezentowały się w zimowej szacie, to jeszcze zalały siebie i nas słońcem. Po wielu szarych pochmurnych tygodniach zaświeciło z pełną mocą.
Na dzień przed naszym przyjazdem spadł świeży śnieg. Nie było go tyle, co w czasie minionych ferii, ale wystarczająco, by pokazać jakie potrafi płatać figle kierowcom. Nasz smok-autokar utknął tuż pod domem i trzeba było sypnąć mu pod koła czymś chropowatym, żeby poradził sobie ze śliską nawierzchnią. A i w Bukowinie Tatrzańskiej miał nie lada kłopot z nawrotem na wąskiej zaśnieżonej uliczce. Stanął w poprzek drogi wbijając się tyłem w okna domów, a przednimi kołami zahaczając o zjazd z przydrożnego stoku narciarskiego.
Pan kierowca dał radę i my też daliśmy radę na każdym miejscu i o każdej tatrzańskiej porze. Spełniło się jedno z moich zawodowych marzeń. Dołączyłam do tatrzańskich wypraw narty. Cztery dni nauki szusowania pod okiem dobrego instruktora przyniosły oczekiwany efekt. Dwudziestu czterech naszych licealistów założyło ciężkie buty i dało sobie szansę pokochania narciarstwa. Dziesięcioro dotrwało do ostatniej lekcji, z czego połowa mijała bramki na wyciągu w ostatniej dostępnej nam minucie. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty na stokach w Czarnej Górze – pierwszego dnia na stacji narciarskiej Koziniec, a przez kolejne trzy na niezwykle urokliwej i przyjaznej świeżo upieczonym narciarzom Litwince.
Mniej wytrwali i ci, którym wirusy pokrzyżowały narciarskie plany, musieli zadowolić się innymi atrakcjami. Szkoda zwłaszcza tych najmocniej zaatakowanych podwyższoną temperaturą, którym przyszło w tych dniach rozegrać na kwaterze tysiąc partii szachowych i setów ping-pongowych. Ale za to w przerwach mogli zerkać przez okna na odległy horyzont, na którym pięknie prezentowały zalane słońcem Tatry.
Grupa zdrowych lecz zmęczonych i może już nieco znużonych nartami, w dniu naszych ostatnich zajęć na stoku, wybrała się do Zakopanego. Wjechali kolejką na Gubałówkę, przeszli jej zboczem na Szymoszkową Polanę, popatrzyli na góry z perspektywy gubałowskich straganów, zjechali na dół, pokręcili się po Krupówkach i też wrócili szczęśliwi na kwaterę.
Regeneracja nadwątlonych sił w gorących Termach Chochołowskich również miała miejsce któregoś popołudnia i sprawiła niemałą uciechę tym, którzy skorzystali, a było ich niemało.
Ostatniego dnia udało nam się zewrzeć szeregi i wszyscy razem ruszyliśmy na prawdziwe tatrzańskie wędrowanie. Dotarliśmy do schroniska na Hali Kondratowej, odwiedzając po drodze pustelnię brata Alberta i idąc dalej przez Kalatówki. Tam już mogliśmy nacieszyć oczy białą przestrzenią, światłem i niesamowitymi widokami zasypanych śniegiem gór.
Kolejna porcja niecodziennych wizualnych doznań czekała na Kondratowej. Dojście tam niektórych trochę kosztowało. Pojawiły się oznaki lęku przed upadkiem na śliskiej i niepłaskiej nawierzchni. Niewłaściwe buty zadania nie ułatwiały. W drodze powrotnej przewodnik pokazał jak można się wzajemnie pięknie asekurować na śniegu, tworząc łańcuch z własnych ramion. Było i bezpiecznie i wesoło.
Wyjeżdżaliśmy z Zakopanego w pełnym słońcu, które szybko skryło się całkowicie za chmurami. Kraków przywitał nas chłodem. Wyziębieni dotarliśmy pod pomnik patrona szkoły, tradycyjne zdjęcie zostało wykonane. Pokręciliśmy się czas jakiś po krakowskiej starówce i to było na tyle…
Bezpiecznie dotarliśmy do domu, zamykając piękny wieloletni rozdział dwudziestu szkolnych spotkań z górami. I wychodzi na to, że nie był to ostatni rozdział. Szykuje się już tatrzańska wiosenna ofensywa pierwszoklasistów. Oby się wydarzyła…
Justyna Łosiewska